Jedną z największych niespodzianek tego sezonu w ligach z TOP 5 jest bez wątpienia Nottingham Forest. „Tricky Trees” jak nazywa się tę ekipę zgromadzili 19 punktów w 11 kolejkach, czyli dokładnie tyle samo co Arsenal czy Chelsea. Gdyby sezon zakończył się dziś, gracze Nuno Espirito Santo mogliby myśleć o grze w Lidze Mistrzów, bo 5. miejsce prawdopodobnie da drużynie z Premier League taki przywilej. W sobotę rewelacja rozgrywek przyjeżdża na stadion Arsenalu, który nie wygrał od czterech ligowych spotkań.
Spotykają się więc sąsiedzi w ligowej tabeli. Dla Nottingham to sąsiedztwo to nobilitacja i najlepszy dowód na to, jak dobrze czerwono-białym idzie w tym sezonie. Dla Arsenalu to kłopot, bo 19 punktów to o 9 mniej niż ma dziś na koncie liderujący Liverpool. The Reds potknęli się w tym sezonie dotkliwie tylko raz. Nie zgadniecie z kim. A może i zgadniecie – właśnie z Nottingham. 14 września na Anfield to Forest byli górą. I jest to jedyna porażka Arne Slota jako trenera Liverpoolu, choć powoli dobijamy już do grudnia.
Espirito Santo nie ma powodów, by bać się wizyty w północnym Londynie. Jego drużyna notuje serię siedmiu meczów wyjazdowych bez porażki, na którą składa się 5 zwycięstw i 2 remisy. Mało tego, sam Portugalczyk na stadionie Arsenalu prowadził swoje drużyny cztery razy i przegrał zaledwie raz. Jego Nottingham ograło już Liverpool i zremisowało na Stamford Bridge. Dlaczego więc nie spłatać psikusa będącemu w kryzysie Arsenalowi?
Mikel Arteta narzekał ostatnio na przerwy reprezentacyjne, bo raz za razem dostarczały mu one problemów w postaci kontuzji najważniejszych graczy. Najbardziej dotkliwy był uraz Martina Odegaarda. Norweg wypadł z gry na ponad miesiąc i dziwnym trafem był to okres, w którym gra ofensywna Kanonierów mocno podupadła na jakości. Urazów w zespole Artety było ostatnio więcej – Bukayo Saka, Declan Rice, Jurrien Timber, Ricardo Calafiori, Ben White, Takehiro Tomiyasu. Gdy do tego dorzucić wykluczenia po czerwonych kartkach, Arteta miał naprawdę mnóstwo główkowania przy doborze składu. Tym razem jednak przerwa reprezentacyjna była raczej wyczekiwana przez hiszpańskiego menadżera The Gunners. Ostatnie wyniki wicemistrzów Anglii były dalekie od oczekiwanych – porażka z Bournemouth, remis z Liverpoolem, porażki z Newcastle i Interem, remis z Chelsea. W międzyczasie tej marnej serii były dwa zwycięstwa, ale pokonanie Szachtaru w Champions League i Preston w Pucharze Ligi to liche pocieszenie. W Premier League zrobiła się duża strata do lidera, a w Lidze Mistrzów trzeba będzie się mocno napocić, by wskoczyć do TOP 8. Zwłaszcza, że w perspektywie są jeszcze trudne mecze, jak ten najbliższy ze Sportingiem.
Kontuzje i kartki wpłynęły na jakość gry obronnej Arsenalu, ale głównym problemem była jednak nieskuteczność. To nawracające schorzenie zespołu z północnego Londynu, które sezon w sezon kosztuje zespół Artety jakieś ważne punkty. Patrząc na to z boku, można się tylko dziwić, że Arsenal wciąż nie sięgnął po „dziewiątkę” z prawdziwego zdarzenia – nie jest nią ani Kai Havertz, ani Gabriel Jesus, choć obaj są dobrymi piłkarzami.
W zeszłym sezonie Arsenal dwukrotnie ogrywał Nottingham w stosunku 2:1. Za każdym razem przy stanie 2:0 dla Kanonierów bramkę kontaktową zdobywał Taiwo Awoniyi. Defensorzy londyńskiej drużyny muszą jednak zwrócić uwagę przede wszystkim na Chrisa Wooda. Nowozelandczyk zdobył już w tym sezonie 8 goli w lidze. Najlepszy strzelec The Gunners – Havertz – ma ich cztery.
Początek meczu na Emirates w sobotę o 16:00.